O organizacji czasu czyli jak ogarnąć wszystkie życiowe DEDLAJNY.

Trochę mnie tu nie było. Rok "Dwatysiaceosiemnasty" wdarł się niepostrzeżenie w nasze szeregi - nie wiem kiedy, nie wiem jak?
Więc dziś słów kilka w temacie Organizacji, gdyż każdy z nas postanawia sobie w Nowym Roku większą samoorganizację.

Punkt 1. "Edukacja"
Nie, nie chodzi mi tu o dołożenie sobie jakiegoś kursu czy szkolenia, wszak chodzi o zyskanie jakiegokolwiek czasu wolnego.
Myślę tu o znakomitych poradnikach "co zrobić, żeby zostać mistrzem samoorganizacji?" Prościzna, znam się na internetach,wyguglam...
Po dwóch godzinach "Riserczowania" mam łeb, jak kosz ze szmatami w lumpeksie i zastanawiam się, czy skoro już na starcie czuję natłok informacji, to czy ja je wyorganizuję?

Punkt 2. "Planuj!"
To brzmi super prosto! Easy! Przynajmniej tak mi się wydawało... do czasu.
Każdy supermądry poradnik organizatorski podpowiada planowanie.
Okej, praca 1, praca 2 plus okresowe badania lekarskie, moje i lubego naturalnie też...
Dostałam kalendarz-planner. To będzie latwizna. Dwie strony to jeden tydzień. EASY! Wpisuję wszelkie zaplanowane kursy i zajęcia z pracy nr 2. Chcę wpisać planowane cele, spotkania,kontakty z pracy nr 1... niestety... brakło mi miejsca. Hmmm... coś robię nie tak... aaa wiem! Za szeroko piszę albo kalendarz jest za mały. Tylko co teraz?
Kupuję planer nr 2-do pracy nr 1, już zaczynam się gubić, ale ok. Ogarnę.
Planer 2 jest zdecydowanie lepszy, każdy dzień na osobnej stronie. Juuuuhuuu!
Wpisuję wszystko, co dotyczy pracy nr 1 i z dumą spoglądam na swoje dzieło, w myślach właśnie sama sobie przybiłam sobie piątkę...
Ale czuję, że czegoś mi jeszcze brakuje...
Szkuuuurka rurka, motyla noga, a dedlajny z życia prywatnego? Wizyty lekarskie, urodziny, planowane urlopy(tak czasem chodzę wbrew pozorom. Zresztą prawo nakazuje).
Teraz wpisać je w Planer nr 1 czy planer nr 2. O mój Boże, o mój Boże, omójBooooożeeee. Już prawie rzucam tą całą chorą samoorganizację, ale... wpadam na iście szatanski pomysł-wpiszę w telefon!

Punkt 3. "Realizacja sposobem małych kroków i drobnych nagród"
Kiedy planning mam już w małym paluszku, czas na realizację!
Rób drobne postępy i nagradzaj się!
Spoko! W nagradzaniu sie jestem mistrzem!
Zaczynam realizację punktów dnia pierwszego, po calym dniu, zrealizowania wszystkich targetów, telefonów, spotkań i zajęć jestem z siebie niezwykle dumna, czuję że czas na nagrodę!Mała nagrodzinkę...
Lampka wina i kostka czekolady i dobry film wieczorem.
Siadam z Lubym, puszczamy ulubiony film, w ręce dzierżę lampkę wina, a w japiszczu czuję jak kostka średniej jakości czekolady rozpuszcza się pomału. Dobrze, że średnio mi smakuje,przynajmniej nie zeżrę na raz całej tabliczki. Boże, jestem tak dobra,że nawet jedzenie czekolady planuję...
15min i lampkę wina później czuję,że muszę się nagrodzić jeszcze jedną lampką wina za to planowane jedzenia parszywej w smaku czekolady....
30min później stwierdzam, że należy mi się jeszcze jedna lampka wina.
Szkuuurka rurka! Po prawie całej butelce wytrawnego wina(tak, mam spore kieliszki, ale wytrawne to prawie jak dietetyczne) stwierdzam, że muszę jakoś zneutralizowac ten posmak w ustach.
Zjadam kostkę, potem jeszcze kostkę i stwierdzam,że ta czekolada jest przesmaczna! Wciągam całą tabliczkę...
Kładę się spać. Z planowaniem żarcia i trunków muszę jednak jeszcze poćwiczyć.

Planowanie - dzień drugi.
Budzę się  bombastycznym kacem.
Zdecydowanie muszę poćwiczyć to nagradzanie...
Docieram do pracy. Pierwsza godzinę stwarzam pozory, że skrzętnie realizuję założenia z planera nr 1.
Godzina 12.00
Boże, ale jestem w dupie... czy cele zaplanowane można przeplanować?ale wpisac to w planer 1 czy w planer 2, może w telefon. Poza tym półgodzinnej rozmowy z kuzynką nie zaplanowałam, ale przecież telefonu nie odrzucę...
Dzień drugi kończę z pokreślonymi terminarzami,ale poczuciem ogarnięcia... wiec nagradzam się piwerkiem.
Dzień trzeci
 Dopadła mnie ciężka choroba zwana prokastrynacją. Próbuję przeplanowywać...
Czy tylko mi ciągle brakuje jakichś 15godzin w dobie? Przyjaciółka dzwoni, że jej nie odwiedzam, więc wskakuje do niej po drodze z pracy... shit! Nie zaplanowałam tegoooo!
Z poczuciem, że znów jestem w plecy wchodzę do domu o 20, totalnie zniechęcona... Mojego życia nie można zaplanować. Niech żyję spontan!

Po trzech dniach totalnej organizacji stwierdzam,że to nie dla mnie, ale drobne elementy pozostawię -terminarze bo wyglądają "Profi" i... nagradzanie winem :)

Pozdrawiam,
M von Menelhof.

Komentarze

Popularne posty